Po wspaniałym tygodniu spędzonym w regionie Perigord, pożegnaliśmy się z naszymi gospodarzami i udaliśmy się w stronę Prowansji. Podróż do nowego miejsac była bardzo długa, jakieś 6 godzin i zdecydowaliśmy się jechać bardziej malowniczą trasą, poprzez przepiękne francuskie wioski i góry. Widoki były naprawdę nieziemskie, ale pod koniec, cała trasa prowadziła przez bardzo kręte drogi i każdy miał już dosyć…na szczęście żadne z nas nie dostało choroby lokomocyjnej, ale było blisko :) Gdy dotarliśmy do naszego nowego domu, od razu go pokochaliśmy. Rodzice naszych gospodarzy przywitali nas, gdyż nasi nowi gospodarze byli na wakacjach. Nasz nowy dom znajdował się w małej wioseczce Blauzac i był wszystkim czego potrzebowaliśmy. Zbudowany z jasnego kamienia, wyposażony w przepiękną kuchnię, przytulny salon i balkonik na dachu - perfekcyjny dom dla naszej małej rodziny. Nasi gospodarze są właścicielami egologicznej winiarni i na dzień dobry, podarowali nam przepyszną butelkę białego wina, która została skonsumowana już pierwszego wieczoru :) Pierwszy dzień w tym regionie Francji spędziliśmy w miejscu zwanym Pont du Gard. Jest to antyczny rzymski akwedukt, który przebiega nad rzeką Gordon w południowej Francji. Pont du Gard jest najwyższym ze wszystkich rzymskich akweduktów i jest w bardzo dobym stanie. Ze względu na swoje znaczenie w historii, w 1985 roku został dodany do listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. Był to idealne miejsce na mały piknik i relaks przy wodzie. Było bardzo ciepło ale strasznie wietrznie. Leo i Mila bawili się w rzece, rzucając kamienie do wody i wspinając się na skałki. Śmieszna historia, spotkaliśmy tam rodzinę z Karoliny Północnej, z tego samego miasta, w którym mieszka siostra Ricka - ten świat jest naprawdę bardzo mały. Po kilku godzinach nad rzeką postanowiliśmy się przejść na spacer wzdłuż tego mostu. Widoki z góry były po prostu prześliczne - turkusowa woda, jasne skały i dużo zieleni. Na samym szczycie znajduję się muzeum o historii rzymskich akweduktów. Znależliśmy tam również salę poświęconą dla dzieci, gdzie Leo miał okazje porobić kilka eksperymentów edukacyjnych. Był to bardzo spokojny i relaksujący dzień, dokładnie taki, jakiego poterzbowaliśmy po podróży. Następnego dnia planowaliśmy pojechać trochę bardziej na południe i spędzić trochę czasu na plaży (było upalnie, 37 stopni), ale Rick zawsze uwielbia wybrać mniej uczęszczaną trasę i znalazł fantastyczny wodospad na rzece Vis, zaraz obok miasteczka Saint-Laurent le Minier. Jechaliśmy jakąś godzinę w stronę gór i nagle tuż przy samej szosie było malutkie miejsce do parkowania a po drugiej stronie ulicy przepiękny wodospad. I właśnie tak zrobiliśmy. Zeszliśmy w dół rzeki aby zobaczyć z bliska ten cud natury. Wciśnięte w las i skały - dokładnie tam znajdował się ten wyjątkowy wodospad; odgłos spadającej wody był niczym lek dla niespokojnej duszy. Nie było tam żadnego dobrego miejsca aby rozłożyć koc, gdyż wszędzie były tylko skały, otoczaki i wodospad. Prąd rzeki był bardzo silny i non stop musieliśmy mieć na oku nasze dzieci. Leo to prawdziwy mały łobuzek, który przeskakiwał z kamienia na kamień na bosaka. Poznaliśmy bardzo miłego pana ze Szwecji, fotografa, który mówił bardzo dobrze po angielsku. Przyjeżdża do tego miejsca juz od ponad 20 lat i ma malutki domek w górach. Opowiedział nam producencie filmowym, który kręcił film w tym miejscu, ale razem z Rickiem niestety nie zapamiętaliśmy tytułu. Zasugerował, abyśmy zeszli bardziej w dół rzeki gdyż znajdowała się tam mała kamienista plaża a nurt rzeki nie był aż tak ostry. I tam już zostaliśmy do końca dnia. Na środku rzeki znajdowała się mała skalista wysepka gdzie widzieliśmy jak kilku chłopców skakało stamtąd do wody. Widząc tych chłopców skaczących do wody ze skały o jakiś 30 metrach wysokości, nie mogłam się powstrzymać. No więc popłynęłam w ich stronę i postanowiłam również zanurkować. Leoś mi kibicował, natomiast Mila krzyczała abym szybko wracała, haha. Po kilku skokach, Mila się uspokoiła, natomiast Leo nabrał chęci i sam chciał skakać. No więc całą czwórką popłynęliśmy na tą mała wysepkę (Rick niósł Milę na rekach) aby Leoś mógł poskakać (ze znacznie mniejszej skały - jakieś 10 metrów). Leo skoczył co najmniej ze 20 razy! Mila widząc cała sytuację zaczęła krzyczeć, że ona również chce skakać!!!! Te szalone dzieci! Była już 16 i każdy był padnięty, wiec postanowiliśmy spakować torby i wrócić do domu. To był super dzień aby spróbować czegoś innego, czegoś takiego mało odkrytego. To jest właśnie piękno podróży, znajdowanie doświadczeń i przygód, których się nie planowało. Podczas ostatniego miesiąca wykreowaliśmy mnóstwo niezapomnianych wspomnień, do których nie można napisać scenariusza.
0 Comments
Leave a Reply. |
O Nas
|